Do naszych serc zapukał smutek związany z nieuchronnie zbliżającym się powrotem. Ten nieproszony gość pojawia się zawsze, gdy podróż dobiega końca. Niby więc nic nowego, a jednak zawsze dajemy się mu zaskoczyć. Trudno rozstawać się z miejscem, które dostarcza wspaniałych przeżyć i emocji. Na szczęście ludzie (czytaj: MY), którzy ich doświadczyli, pozostają ciągle razem i dalej tworzą swoją własną historię. To wielkie szczęście. I wspaniale koi ten smutek, który stanął u drzwi i kołacze (jak mówią słowa piosenki).
I znów Nowy Jork. Jeszcze jeden, ostatni spacer. Dziewiętnaście stopni na termometrze to o jakieś piętnaście mniej niż mieliśmy właściwie przez większą część naszej podróży. Informacja o tym, że w Polsce jest około stopni dwóch, i tak każe nam się cieszyć tym, co mamy.
Zamykamy naszą przygodę tam, gdzie zaczęliśmy. Time Square tonie w promieniach październikowego słońca. Ludzie na ulicy poubierani są w grube, jesienne ciuchy. Pośród tłumu dającego się pokonać atmosferze pierwszych dni jesieni, okraszony słońcem Florydy i Bahamów, dumnie paraduję w krótkich spodenkach i sandałach, świętując prawdopodobnie ostatnią tego roku okazję do wystąpienia w tak mało okazałym uniformie. Jest niedzielne przedpołudnie. Pomimo, iż ulice i deptaki są raczej szerokie, ma się wrażenie ciasnoty. Przedzieramy się przez gąszcz nowojorczyków tłumnie odprawiających rytuał niedzielnego shoppingu, turystów łapczywie fotografujących wszystko co się da, i to czego się nie da, naganiaczy reklamujących obniżki cen w marketach, imprezy kulturalne oraz inne rozrywkowe atrakcje i wydarzenia, czarnych raperów z sobie właściwym wdziękiem przekonujących przechodniów do dealu życia, jakim jest zakup płyt z wyprodukowanymi przez nich songami, które, co oczywiste, są najlepszym i niepowtarzalnym kawałem muzy, jaki kiedykolwiek było i będzie im dane słyszeć w ich krótkim i szybkim życiu, a wszystko to przy rozdzierającym wtórze klaksonów samochodowych, miło drażniącym powonienie zapachem orzeszków prażonych w karmelu oraz mniej miłym swędem przypalonych hamburgerów i kiełbasek serwowanych z ruchomych barów. Ogólnie rzecz biorąc – wibrujące życie. Choć duże miasta generalnie nas męczą, to jakoś nie jest z tych. W powietrzu czuć, że ma potencjał do zaciekawiania, zaskakiwania i wciągania swoich ofiar do przemyślnie zastawianych pułapek. Jego ogrom niezmiennie przytłacza. Włóczymy się bez większego celu, zamysłu i co najważniejsze – bez naszej przyjaciółki „napinki”. Szybko rezygnujemy z zakupu pamiątek, które, jak wszędzie na świecie, grzeszą szmirą i totalnym bezguściem. Czas mija szybko. Coraz szybciej zbliża się ostatnia godzina naszego pobytu na tej ziemi. Ostatni kurs metrem na Queens, skąd po w pośpiechu spożytej ostatniej chińszczyźnie wsiadamy do air-train’a wiozącego nas na lotnisko. Za około 16 godzin będziemy w domu, gdzie zapewne zaczniemy mocno kombinować, kiedy i gdzie wyruszyć w kolejną podróż. Tym razem już chyba we czwórkę.
"Wszystko przemija w życiu powoli,
OdpowiedzUsuńI sen o USA i to,co boli ...
Wszystko przemija,tak chce przeznaczenie.
Pozostaje jednak wspomnienie!"
Wasze wspomnienia z podróży do USA są niewątpliwie ciekawe, piękne i jest ich ogrom.
Zobaczyć tętniący życiem Nowy Jork,być przy Wodospadzie Niagara,czy w Wielkim Kanionie,podziwiać Park Narodowy Everglades itp.- tego nie da się nigdy zapomnieć.
Jestem pewna,że w najbliższym czasie tematem,do którego będziecie wracać,będą właśnie Stany Zjednoczone.
Może będzie mi dane zobaczyć zdjęcia,filmy z tej interesującej podróży?
Znamienny jest fragment ostatniego zdania "... zapewne zaczniemy mocno kombinować,kiedy i gdzie wyruszyć w kolejną podróż?" Skąd ja to znam? :)
home, sweet home...
OdpowiedzUsuń